Gwiazdy wszech czasów. Depeche Mode

5 lipca, 2022

Gwiazdy wszech czasów. Depeche Mode – artykuł z 2001 roku

Początki

Na rynku pojawił się nowy album Depeche Mode „Exciter”. Jest to dobra, nowocześnie brzmiąca płyta, choć inna brzmieniowo od klasycznych dokonań grupy. Co ciekawe album mógłby równie dobrze nigdy nie powstać, bo zespół już kilka razy był na skraju załamania.

Po raz pierwszy w 1982 roku, w kilkanaście miesięcy po wydaniu pierwszego singla „Dreaming Of Me„. Wówczas odszedł ówczesny mózg grupy Vince Clarke, aby rozwijać się w grupach Yazoo i Erasure. Po tym zdarzeniu ciężar pisania piosenek spadł na niedoświadczonego, ale bardzo ambitnego Martina Gore’a. Zespół zaczął wtedy odchodzić od swoich dyskotekowych początków. Mało tego. To właśnie Gore wpadł na pomysł, aby w nagraniach Depeche Mode wykorzystywać nietypowe dźwięki, jak chociażby trzaskanie bicza, warkot młota pneumatycznego czy zetknięcie się ze sobą dwóch filiżanek.  Kolejne nagrania Depeche Mode nie zrobiły jednak wielkiego wrażenia. Można było odnieść wrażenie, że mimo pozytywnych komentarzy w prasie i niezłej sprzedaży płyt krąg fanów zaczął się zacieśniać.

Pierwsze sukcesy

W 1984 roku Depeche Mode wydał czwarty studyjny album „Some Great Reward”. Album odniósł duży sukces komercyjny i artystyczny i był momentem zwrotnym w karierze zespołu. Krytycy pisali o nim tak: „Połączenie mocy wokalu Gahana i delikatności muzyki Depeche Mode będzie trudne do pobicia …. Ten album to precyzyjnie zestawiona, finezyjnie uporządkowana symfonia… niosąca emocje, zaangażowanie, nie słabnąca i nieprzewidywalna. OK… teksty piosenek  po ich przeczytaniu wyglądają na banalnie proste, niekiedy naiwne i niejednokrotnie oklepane. Jednak Depeche grają błyskotliwie i mają pomysły, aby to wszystko dobrze brzmiało. Może po prostu to ta moc – zawsze beztroska – ją wzmacnia. Bez względu na wszystko, ta mieszanka się sprawdza. Muzyka Depeche Mode się klei.” (Linfield, Carole (29 September 1984). „Slave Labour”. Sounds. London.).
Teksty są tu co prawda dość proste, jednak wielu fanów je chwaliło i analizowało. „People Are People” traktuje o tolerancji, „Master and Servant”  o BDSM, natomiast „Blasphemous Rumours” o niesprawiedliwości świata i złym Bogu.
Sprzedażowy sukces był naprawdę znaczący. Album zyskał status złotej płyty w Niemczech, z kolei „People Are People” był 12. najlepiej sprzedającym się utworem w Niemczech w 1984 roku. Dużym powodzeniem cieszył się też kolejny singiel zespołu „Shake The Disease”, promujący kolejną płytę „The Singles 81>85”. Była to kompilacja największych hitów Depeche Mode. Co ciekawe był to dopiero początek ich dobrej passy.

Prosperity

Kolejny album zespołu „Black Celebration” ukazał się w 1986 roku. Jak wskazuje sam tytuł jest bardzo mroczny i niepokojący, choć nie ma nic wspólnego z czarną magią i okultyzmem.
Dave Gahan tak mówił o tym dziele:
Większość ludzi nie ma w życiu niczego, co mogłaby świętować. Codziennie idą do pracy, a potem topią swoje smutki w alkoholu. Właśnie o tym jest ten album – o świętowaniu końca kolejnego czarnego dnia.
Dla Depeche Mode był to nowy początek. Po dyskotekowej przeszłości nie było śladu. Narodził się grający elektronicznego rocka band z prawdziwego zdarzenia. Zarówno płyta jak i trasa koncertowa „Celebration Tour” cieszyła się dużą popularnością.
Dla historii zespołu ważne jest też to, że od tego momentu Depesze pracują ze słynnym holenderskim fotografem i reżyserem Antonem Corbijnem. To właśnie klipy do utworów Depeche Mode „Enjoy the Silence” i „Walking in My Shoes” z początku lat 90. są jego największym osiągnięciem.

Jeszcze większą popularność niż wszystkie poprzednie płyty zdobył kolejny krążek „Music For The Masses”, a trasa promująca ten album uczyniła z Depeszy supergwiazdy. Koncert  w Pasadenie z 18 czerwca 1988 roku kończący tę trasę został zarejestrowany i wydany 10 miesięcy później jako album „101”.
Zespół jednak nie zwolnił tempa i pod koniec lat 80.  pracował w studiu nad kolejnym krążkiem.
Martin Gore:
Po przesłuchaniu gotowych piosenek, zorientowaliśmy się, że nagraliśmy taki album, że w trakcie jego słuchania robi się sucho w gardle„.
Dave Gahan:
Sądzę, że jest to album, na którym każda piosenka jest bardzo dobra, a jednocześnie ma inny klimat. Słuchałem go ze 100 razy i jeszcze się nim zachwycam„.
Mowa tu o najpopularniejszym albumie grupy o bardzo niepokojącym tytule „Violator” („Gwałciciel”). Dwa single promujące album „Personal Jesus” i „Enjoy The Silence” zyskały status platynowych w Stanach Zjednoczonych . Zespół odniósł także sukces artystyczny. „Enjoy The Silence” otrzymał prestiżową nagrodę BRIT Award w kategorii najlepszy utwór roku, natomiast w najstarszym czasopiśmie muzycznym świata „Melody Maker” pojawił się tekst, że „Violator” jest „najbardziej frapującą płytą wydaną do tej pory przez zespół„. Autorem recenzji  był słynny pisarz i dziennikarz muzyczny Paul Lester, autor książek o Oasis, The Prodigy, Blur, Pulp i Spice Girls.

Wielka depresja

Po zakończonej trasie koncertowej Dave przeprowadził się do Los Angeles. Przy okazji artysta zostawił żonę by poślubić swoją nową miłość Teresę Conway. W tym czasie uzależnił się też od ciężkich narkotyków.
Dave Gahan:
Cały miesiąc miodowy upłynął nam na ćpaniu. Nawet seks szybko nam się znudził. Hera, hera i jeszcze raz hera„.
Dave zaczął się również interesować mocną muzyką gitarową, szczególnie twórczością takich zespołów jak: Nirvana, Soundgarden i Jane’s Addiction. Przy okazji zmienił też swój image. Zapuścił włosy, a jego ciało pokryły liczne tatuaże.
Kolejny studyjny album zespołu „Songs of Faith and Devotion” ukazał się pod koniec marca 1993 roku. Z miejsca wszedł na pierwsze miejsca list przebojów w Wielkiej Brytanii i USA. Utwór promujący płytę „Walking in My Shoes” jest uwielbiany przez fanów, a przez członków grupy jest uznawany za najlepszy w całym dorobku. Cały album jest zresztą znakomity i odzwierciedla ówczesne muzyczne zainteresowania lidera zespołu.
Tuż po wydaniu krążka zespół wyruszył w gigantyczną trasę koncertową „Devotional Tour”. Jej efektem było 175 fantastycznie przyjętych koncertów, ale również wyniszczenie grupy. Był to największy kryzys w historii grupy, spowodowany głównie narkotykowymi ekscesami. Fletcher i Gore dostali rozstroju nerwowego, z Gahanem było natomiast gorzej.
Dave Gahan:
Na tournée pojechałem z wynajętym dealerem, bo nie było szans, abym wystąpił na czysto. Dragi zamiast śniadania, obiadu i kolacji. Pod koniec koncertu w Nowym Orleanie nie miałem sił aby wyjść na bis. Martin musiał grać solo, podczas gdy mnie wieziono karetką do szpitala. Przedawkowałem heroinę.”
Po zakończonej trasie muzyk wrócił do Los Angeles.
Dave Gahan:
Stałem się pieprzonym paranoikiem, cały czas miałem ze sobą 38. Bałem się wszystkiego i wszystkich. Czekałem do czwartej rano, by sprawdzić skrzynkę pocztową. Wychodziłem do bramy z pistoletem wetkniętym w tył spodni, myślałem, że przyjdą by mnie dorwać. Kimkolwiek by byli.”
Parę miesięcy później Teresa opuściła Gahana. To nie był koniec jego problemów. Mieszkanie artysty zostało okradzione i splądrowane. Świat Davida Gahana był kompletnie zniszczony. To wszystko sprawiło, że muzyk podjął próbę samobójczą.
Dave Gahan:
Byłem w połowie rozmowy telefonicznej z moją mamą. Powiedziałem, by zaczekała…Poszedłem do łazienki i podciąłem sobie żyły. Owinąłem je ręcznikami i podszedłem do telefonu. Powiedziałem: „Mamo muszę już iść, kocham Cię.” Kiedy się obudziłem, byłem na oddziale intensywnej terapii.
David po wyjściu ze szpitala, wraca do L.A. i znowu zaczyna ćpać. Tym razem bierze niebezpieczną mieszankę heroiny i kokainy zwaną „Redrum”. Artysta przeżył śmierć kliniczną, na dwie minuty jego serce przestało bić. Dave ląduje na odwyku.
W czasie kiedy wokalista zespołu się leczył w zespole doszło do kłótni pomiędzy Martinem Gorem a Alenem Wilderem, w wyniku której ten ostatni opuścił formację.


Powrót

Rehabilitacja Davida Gahana została zakończona sukcesem, dzięki czemu grupa mogła zacząć pracę nad kolejną płytą, zatytułowaną „Ultra”. Materiał zostaje nagrany w legendarnym studiu Abbey Road, tam gdzie niegdyś pracował zespół wszech czasów The Beatles.
Andrew Fletcher:
Wielu ludzi nie wierzyło w ogóle w nasz powrót. A my wracamy i to w stylu lepszym niż kiedykolwiek.
„Ultra” jest kolejną płytą, która wzbudziła uznanie fanów oraz krytyki. Dave Gahan stwierdził wówczas, że partie wokalne na tym albumie są najlepszymi jakie kiedykolwiek nagrał. Na wydanie nowego studyjnego krążka „Exciter” musieliśmy czekać aż 4 lata. Tak jak „Ultra” jest to dobry album, choć nie jest to apogeum możliwości Depeche Mode z lat 1986-1993.

Depeche Mode – Exciter

5 lipca, 2022

Depeche ModeExciter – recenzja z 2005 roku

01. Dream On – 4:23
02. Shine – 5:33
03. The Sweetest Condition – 3:43
04. When the Body Speaks – 6:01
05. The Dead of Night – 4:50
06. Lovetheme – 2:03
07. Freelove – 6:11
08. Comatose – 3:24
09. I Feel Loved – 4:21
10. Breathe – 5:18
11. Easy Tiger – 2:05
12. I Am You – 5:10
13. Goodnight Lovers – 3:48

Depeche Mode kompletnie zaskoczyli. Dwie poprzednie płyty zespołu były mroczne, gotyckie,rockowe. Pasował do nich ten styl. Tym razem panowie postanowili poflirtować ze współczesną elektroniką. W końcu od elektronicznych brzmień zaczynali, niejako więc „Exciter” jest ich powrotem do korzeni.

Płyta jest tak samo melancholijna jak poprzednie wydawnictwa Brytyjczyków, co ucieszy fatalistów, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Szkoda tylko, że zabrakło wybitnych kompozycji, które ostatnio regularnie pojawiały się na albumach Depeche Mode. Na tapetę weźmy pierwszy singiel z tej płyty „Dream On”. Produkcja jest perfekcyjna. Ambientowa przestrzeń, delikatne dźwięki gitary akustycznej i natchniony głos Dave’a Gahana nic jednak nie dały, ponieważ brakuje fajnej melodii. Powtarzany w kółko akustyczny motyw po prostu nudzi. Dalej jest lepiej. Leniwie płynący „Shine”, zainspirowany bluesem „The Sweetest Condition” i szybki, klubowy „I Feel Loved” to mocne punkty tej płyty. Ale mimo tego że są lepsze od singla pilotującego „Exciter” nie mogą się w żaden sposób równać nawet z najsłabszymi utworami z wydanej parę lat wcześniej kompilacji „The Singles 86>98” pokazującej moc Depeche Mode.

Generalnie „Exciter” to naprawdę niezła płyta. Jej problemem jest na pewno brak wielkich przebojów, które zdominowały poprzednie studyjne albumy grupy od „Construction Time Again” z 1983 roku włącznie, oraz zbyt duża ilość spowalniającego płytę ambientowego materiału. „When the Body Speaks”, „Freelove”, „Comatose”,”Easy Tiger”, „I Am You” i „Goodnight Lovers” wysłuchane naraz mogą uśpić słuchacza niczym rozmarzone, elektroniczne pejzaże autorstwa Klausa Schulze albo Tangerine Dream.

Niestety te mankamenty spowodowały to, że wielu fanów nie lubi tego albumu i nie daje mu kolejnych szans. Szkoda, bo Depeche Mode brzmią tu niczym modni wykonawcy sceny elektronicznej z lat 90. jak Björk (w końcu dzieło produkował Mark Bell, odpowiedzialny za „Homogenic” islandzkiej piosenkarki), a sama płyta zawiera parę naprawdę intrygujących momentów. Należy do nich oprócz wspomnianych „Shine”, „The Sweetest Condition” i „I Feel Loved” utwór „The Dead of Night”, gdzie industrialne brzmienia łączą się z elektronicznym brudem. Tekstowo numer nawiązuje do narkotycznych odlotów członków formacji. Wszystko to sprawia, że „The Dead of Night” mimo trochę odmiennego, wręcz wyjącego brzmienia bliżej pasuje się uwielbianych przez fanów „Songs of Faith and Devotion” i „Ultra” niż „Excitera”.

Duran Duran – Astronaut

1 lipca, 2022

Duran Duran – Astronaut (2004) – recenzja z 2004 roku z portalu Imagination

01. (Reach Up for The) Sunrise – 3:24
02. Want You More! – 3:37
03. What Happens Tomorrow – 4:05
04. Astronaut – 3:24
05. Bedroom Toys – 3:51
06. Nice – 3:27
07. Taste The Summer – 3:52
08. Finest Hour – 3:57
09. Chains – 4:45
10.One of Those Days – 3:46
11.Point of No Return – 5:00
12.Still Breathing – 6:07

Duran Duran powrócili w oryginalnym składzie. Niestety nie wyszło im to na dobre. Nagrana w klasycznym składzie płyta „Astronaut” nie jest zła, ale to tylko solidnie wykonana robota. Poza tym nie ma tutaj żadnych ostrzejszych utworów, a szkoda, bo przecież Andy Taylor potrafi nieźle wiosłować.

„Astronaut” spodoba się tym, co lubili Duran Duran z lat 80. i to głównie z czasów, gdy bez przerwy pojawiali się w MTV. Najjaśniejsze punkty nowej płyty to przebojowe „Want You More!” nawiązujące do „A View to a kill”, funkowy „Bedroom Toys” oraz melodyjne ballady „Finest Hour” oraz „Point of No Return”.
Mimo tego że płyta jest bardzo równa są też wpadki. Najgorszym utworem na płycie jest bez wątpienia sztucznie wesołkowaty „(Reach Up for The) Sunrise”. Simon Le Bon znany głównie z refleksyjnych, podszytych melancholią utworów niczym odurzony jakimiś dziwnymi substancjami jogin śpiewa tutaj:
Sięgnij po wschód słońca/
Unieś ręce do wielkiego nieba/
Możesz dotknąć wschód słońca/
Poczuj jak nowy dzień wkracza w twoje życie
„.
Prawdopodobnie utwór znalazł się tu dlatego, że jest dobrze znany fanom grupy. Został nagrany kilka miesięcy przed wydaniem płyty i był dobrze przyjęty na koncertach poprzedzających wydanie „Astronaut”. Tak więc było niemal pewne, że utwór znajdzie się na nowej płycie.
Dwa kolejne utwory, które zdecydowanie nie przypadły mi do gustu to „Taste the Summer”- prosty jak konstrukcja cepa utwór z powtarzanym w kółko tekstem „Doo doo doo doobeedoo” oraz długa i nudna ballada w stylu Scorpionsów „What Happens Tomorrow”.

Podsumowując jest to płyta przeznaczona dla tych, którzy lubią popowy, przebojowy Duran Duran z lat 80., „nowoczesny”, radiowy pop oraz dajmy na Wham!. Tacy ludzie nie zawiodą się na tym krążku. Całej reszcie nie polecam. Lepiej sięgnąć po klasyczne dokonania zespołu, nawet po „Seven & the Ragged Tiger” niż po „Astronaut”.

Garbage – Bleed Like Me

28 czerwca, 2022

Garbage – Bleed Like Me – recenzja z 2005, oryginalnie ukazała się na portalu Imagination

1.”Bad Boyfriend” – 3:46
2.”Run Baby Run” – 3:58
3.”Right Between the Eyes” – 3:56
4.”Why Do You Love Me” – 3:54
5.”Bleed Like Me” – 4:01
6.”Metal Heart” – 3:59
7.”Sex Is Not the Enemy” – 3:06
8.”It’s All Over but the Crying” – 4:39
9.”Boys Wanna Fight” – 4:16
10.”Why Don’t You Come Over” – 3:25
11.”Happy Home” – 6:00

Ocena: 3/5

Po komercyjnym niepowodzeniu poprzedniego albumu, zawierającego lżejsze, zainspirowane nową falą piosenki grupa postanowiła wrócić do swojego starego brzmienia z lat 90., czyli do podszytego elektroniką rocka. Był to bardzo dobry pomysł, choć Garbage nie brzmi tak świeżo i dobrze jak na dwóch pierwszych płytach.
Otwierający album „Bad Boyfriend” daje kopa. Utwór jest nie tylko ciężki,mocny, ale też skutecznie przykuwa uwagę słuchaczy. Nie bez znaczenia jest fakt,że w tym utworze na perkusji zagrał prawdziwy mocarz tej grupy instrumentów Dave Grohl (człowiek, który bębnił w Nirvanie). Tak na marginesie zespół stwierdził, że udział Grohla w przedsięwzięciu zmotywował ich do ukończenia albumu „Bleed Like Me” i do kontynuowania działalności- zespół w 2003 roku na chwilę się rozpadł.
Niektórzy ubolewają nad tym, że cały krążek nie jest taki jak „Bad Boyfriend”-mocny i melodyjny. Dalej jest lżej, co nie znaczy że gorzej. Znajdują się tutaj całkiem niezłe, przebojowe utwory, choć między Bogiem a prawdą takie kawałki jak: „Bleed Like Me”, „Run Baby Run”, „Boys Wanna Fight” czy „It’s All Over but the Crying” nie mogą konkurować z największymi przebojami grupy.
Trzeba przyznać, że mimo tego, że ten album nie może się równać z klasycznymi dokonaniami grupy to całkiem nieźle wyszedł grupie Garbage. Nieźle się go słucha i dobrze że w ogóle się ukazał.